Życie w zgodzie z naturą – powrót do siebie
Życie w zgodzie z naturą coraz częściej staje się potrzebą, nie fanaberią. Gdy zbliżam się do czwartej dekady życia, cisza, zieleń i odgłosy przyrody stają się dla mnie naturalnym kierunkiem ucieczki od zgiełku i przebodźcowania.
Jako dziecko miałam tego pod dostatkiem. Były dwa domy z ogródkami, altana, taras, ptaki dorastające w gniazdach i mój ukochany hamak, w którym marzyłam i czytałam książki. Z czasem wszystko się zmieniło. Pojawiła się szkoła, studia, życie w biegu i praca w Warszawie, która pochłonęły większość mojego czasu i energii. Kontakt z naturą ograniczał się wtedy do weekendów i wieczornych spacerów.
Praca, presja, przebudzenie
Rynek zawodowy po 2000 roku był bezlitosny – liczyły się nie tylko kompetencje, znajomości, ale także kompletne poświęcenie. Ja miałam tylko to ostatnie. Wkładałam serce w każdą pracę, angażując się całkowicie, ale mimo to, w końcu ciało powiedziało dość. Kontuzje, bóle, stany zapalne – wszystko, co przez długie lata było tłumione, zaczęło wychodzić na powierzchnię, wymuszając na mnie konieczność zmiany.
Zmianę przyniósł czas pandemii, który wprowadził zupełnie nową rzeczywistość. Zamiast dwóch godzin na dojazdy, nagle pojawił się cenny czas na spacery z psem, na obecność tu i teraz, na złapanie oddechu i odnalezienie wewnętrznej równowagi. A kiedy po jakimś czasie trzeba było wrócić do biura, wszystko we mnie mówiło: „nie chcę już tak żyć”.
Gorce, wolność i decyzja o nowym życiu
Wyjazd w Gorce jako opiekunka kolonijna dał mi więcej niż niejeden urlop. Spotkanie z naturą, zwierzętami, gospodarzami, którzy żyją w rytmie przyrody i nie szukają szczęścia w hałasie – otworzyło mi oczy. Motyl Apollo, który usiadł na mojej dłoni, był symbolicznym potwierdzeniem, że jestem tam, gdzie powinnam.
Po powrocie próbowałam wrócić do starego trybu, ale już się nie dało. Już znałam inny smak życia. Wypowiedzenie z pracy było początkiem czegoś nowego.
Codzienność w rytmie natury
Dziś moje rytuały to spacery z psem, kontakt z roślinami i zwierzętami. Zbieram zioła, suszę grzyby, robię domowe przetwory. Sadząc nektarowe rośliny, zapraszam motyle i pszczoły. Zimą dokarmiam ptaki, latem zostawiam wodę w ogrodzie.
To wszystko działa na mnie jak balsam. Przyroda reguluje, koi, wycisza i dodaje sił. Dzięki niej mam więcej energii, pomysłów i spokoju w sercu.
Nie jestem babą z lasu. Jestem kobietą, która odnalazła drogę powrotu do siebie – przez liście, wiatr, śpiew ptaków i zapach ziół.