Wiele miałam sesji i warsztatów, na których przewijał się temat „RATOWNIKA”.
W psychologii taki syndrom mają najczęściej osoby, które w dzieciństwie „wpadły” w emocjonalną, nieświadomą zasadzkę zastosowaną przez rodziców.
Potrzebą dziecka jest bycie kochanym, akceptowanym, zauważonym.
Każde dziecko nieświadomie dąży do tego, by to czuć, bo takie stany emocjonalne gwarantują mu przetrwanie (to pierwotna potrzeba każdego człowieka).
Jak mnie kochasz, to mnie nakarmisz i zaopiekujesz się mną.
Jak mnie kochasz, to pozwalasz mi być sobą.
Jak mnie kochasz, to pozwalasz mi na zabawę, poznawanie świata po mojemu, nóżkami, rączkami i oczami dziecka.
Tymczasem, gdy dziecko po raz kolejny z jakiegoś dla niego nie zrozumiałego powodu, słyszy zakaz, słyszy krzyk w swoim kierunku, widzi karcące spojrzenie lub jest karane za to (krzykiem lub ciszą) jak coś zrobiło lub że czegoś nie zrobiło, zaczyna „sklejać” kropki i poznaje mapę KOCHANIA.
Zauważa, co musi robić, by go kochano, albo czego mu nie wolno;
Podświadomie z przestrzeni wyłapuje komunikaty jak ma się zachowywać, żebym być akceptowanym,
a czego musi się wystrzegać jak ognia, żeby nie złościć rodziców/ dziadków/ dorosłych, nie irytować ich.
Dostosowuje się, żeby przetrwać.
W jego nieświadomym umyśle wie, że jak przeskrobie, to może przestanie być kochany, a może nawet porzucony.
W imię tego lęku podświadomie zaczyna grać w grę rodziców i robi wszystko „TYLKO MNIE KOCHAJ”.
Potrafi milczeć i usuwać się z pola widzenia, gdy rodzica boli głowa, mimo że ma swoje potrzeby, które tylko rodzic może zapewnić.
Potrafi być usłużny, dostrzegać swoimi małymi oczkami aż nadto przestrzeń i rozpoznawać komunikaty niewerbalne i te płynące z energii innych ludzi.
Potrafi wejść w rolę maskotki, która zawsze jest przy innych członkach rodziny, gdy jest im źle lub trudno, bo wie co oni czują. Nieświadomie często przejmuje rolę „pocieszyciela” nie tylko dla swojego rodzeństwa, ale też dla rodziców czy dziadków.
Dziecko nie znające innych możliwości wejdzie w taki schemat tak po prostu, jak nóż w masło.
Dopiero będąc dorosłym zaczyna rozumieć, że nie zadbał o samego siebie, a raczej, że to Ci dorośli (dziadkowie/ rodzice) nie zadbali wtedy o niego!
Kiedy przychodzi taka świadomość, życie zastyga i ma się poczucie utraty wielu lat, utraty dzieciństwa i tej dziecięcej niewinności.
W wielu domach ten schemat był i jest rozgrywany każdego dnia.
Najlepszym dowodem na to, są ludzie RATOWNICY, którzy wyrośli z dziecięcych ciałek, ale którzy powielają powinności bycia maskotką, pomocnikiem, terapeutą i nie wiem kim jeszcze, dla ludzi w swoim otoczeniu.
Zwykle działają w swej nieświadomości (korzystając ze znanego sobie programu) ratując relacje swoich przyjaciół, doradzając czy biorąc projekty za innych w firmach, czują też ciężar i jednostronną konieczność dbania o dom, dzieci, partnera, „matkując i tatkując” wszystkiemu co się rusza, bez względu na wiek i okoliczności.
A wszystko po to, żeby być zauważonym, akceptowanym, kochanym.
Nie oceniam, zauważam – sama wiele lat czułam się odpowiedzialna za innych i chciałam żeby im było najlepiej.
Praktykowałam więc nadskakiwanie albo założenie, że mogę pomóc wszystkim, bo wiem jak to się robi.
To co dla mnie okazało się najbardziej raniące, to fakt, że widziałam potrzeby i emocje innych, a nie miałam dostępu do swoich.
Nie byłam ich nauczona.
Nie potrafiłam prosić o to czego potrzebuję.
Nie wierzyłam, że mi się należy taka uwaga, jaką dawałam innym.
Droga ratownika nie jest łatwa.
Myślę, że mało jest ludzi, którzy mają dobre dzieciństwo w oczach swojej małej Zosi czy małego Jasia.
W dorosłym wieku to nasze wewnętrzne dziecko domaga się (i słusznie) tych emocji i działań, jakich nie dostało w dzieciństwie.
I co ważne, ono ma je teraz zacząć dostawać od nas, a nie od innych ludzi.
Teraz kiedy dorosła Zofia i Jan mają wszelkie atrybuty do zauważenia i zaopiekowania się sobą (np. nie zależą od decyzji rodziców, od ich finansów, ich wymagań, itd.,) powinni to zrobić, by poczuć do siebie pełną akceptację i miłość.
To też jest proces i nauka, ale warta wiele, bo wpływająca na nas, nasze poczucie własnej wartości, na nasze relacje z innymi, nasze całe dorosłe życie.
Jeśli zrozumiałeś właśnie, że jesteś RATOWNIKIEM lub pracujesz już z tym syndromem, to pamiętaj, żeby dawać sobie cierpliwość i wyrozumiałość. Że sytuacje będą odświetlały się jedna po drugiej, żebyś zobaczył na ilu poziomach i w ilu dziedzinach życia byłeś bardziej dla innych, niż dla samego siebie.
Przyjmuj prawdę o sobie i dokonuj łagodnych zmian, zgodnych z Tobą.
Nawet RATOWNIK może przestać się poświęcać dla innych i zacząć dbać o swoje potrzeby.
To tylko i aż kwestia praktyki.
Jeśli uważasz ten artykuł za cenny podziel się nim z innymi, zostaw komentarz podziel się swoimi obserwacjami.
Ściskam cieplutko
Magdalena